Zacznę może nietypowo.
Nie lubię, kiedy dorosła kobieta używa zdrobnień swojego imienia. "Cześć, jestem Kasia i jestem prezeską", "na imię mi Madzia i mam trójkę dzieci". Wszystkie Kasie, Anie, Madzie, Zosie niech będą zarezerwowane dla intymniejszych sytuacji, dla prywatnych osób, a co ważniejsze, niech inni tych zdrobnień używają, a same się nie infantylizujcie, drogie Panie.
Płyta ANNY Teliczan już po samym tytule może nasuwać pewne przypuszczenia, że nie będzie to materiał dojrzałej kobiety, ale Ani, dziewczynki z programu rozrywkowego.
Płyta ma bardzo dobre zaplecze muzyczne, została nagrana w Londynie, pracował przy niej sam Troy Miller, perkusista Amy Winehouse. Słychać tutaj zdecydowane wpływy londyńskiego klimatu, klimat samej Amy, trochę czarnych rytmów. Ale z takim zapleczem wiąże się również pewne oczekiwanie co do wokalistki, pieśniarki czy może artystki nad wyrost nazwanej. Nikt nie będzie drugą Amy, dlatego najgorzej wyszło pannie Annie naśladowanie stylu tej wspaniałej artystki. Do takich "słodkich" melodyjek trzeba mieć głos, wokal niosący pewną historię, emocje, przeżycia. Tylko taki wokal zdominuje miękkie brzmienie. Tego dokonała Amy i nikt inny nie jest w stanie tego powtórzyć.
To są właściwie największe grzechy tej płyty: infantylny głosik, brak prawdziwych emocji, idiotyczne teksty. Takie melodyjki idealnie nadają się na podkład do serialu lub reklamy telewizyjnej ( kawałek "Między nami wojna" pojawił się w jednym z polskich seriali) ale nie na debiutancki krążek.
Mam nadzieję, że z Ani wyrośnie dojrzała Anna, pełna historii do przekazania. I nie będą to miłostki podlotka.
Najlepszym utworem na płycie jest "Był taki ktoś".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz